Parę słów o książkach - blog z recenzjami książek / INSTAGRAM: @zmu_booklover |
Mąż Bridget zginął kilka lat wcześniej w wypadku zostawiając ją i osieracając ich małego synka, Brendana. Kobieta dobrze wie, że musi wreszcie się pogodzić z tym, że go nie ma i ruszyć dalej, na przykład wynajmując pokój w swoim domu, żeby jakiś grosz wpadł do jej funduszy, a ona nie musiała tyle pracować, by utrzymać synka. Nowym lokatorem okazuje się być młody lekarz, Simon, któremu w głowie jedynie romanse. Niedługo kończy rezydenturę w USA i będzie mógł spokojnie wrócić do rodzimej Wielkiej Brytanii, by tam dalej korzystać z życia. Oboje mają zupełnie inne priorytety i plany na przyszłość, ale jak wiele może zmienić wspólne mieszkanie?
Duet Keeland i Ward znam już ze "Słodkiego drania" i "Zbuntowanego dziedzica". Obie panie po raz trzeci udowodniły, że potrafią wykreować pełnoprawnych bohaterów, namieszać zdrowo w ich życiach, a wszystko to okrasić końską dawką humoru i to już od pierwszych stron.
Dorośli, około trzydziestoletni bohaterowie "Romansu po brytyjsku" okazali się tak ciekawymi postaciami, że znów brakowało mi kilku(dziesięciu) stron akcji. Choć Bridget i Simon mają zupełnie różne charaktery, i inaczej podchodzą do życia, to ich trzeźwe spojrzenie na wiele spraw pozwoliło na wykreowanie zdrowej relacji, w którą jako czytelnik byłam skłonna uwierzyć. W ich znajomości nie brakuje pożądania, ale pojawia się też obustronna zachowawczość, fascynacja, tajemnica i tęsknota za utraconym. Choć na początku wszystko wydaje się być proste i logiczne, to bohaterowie przechodzą niemałe przemiany i tak naprawdę już pod sam koniec książki poznajemy ich prawdziwe osobowości.
W tej książce nie brakuje schematów, ale są one na tyle ciekawie wplecione, że nie uważam tego za aspekt negatywny. Ciężko jest teraz znaleźć książkę stuprocentowo oryginalną, szczególnie jeśli po fabule można się domyślać romansu, bądź jakiejkolwiek relacji mieszającej uczucia. Autorki skupiły się na solidnej kreacji bohaterów i przez to nieco bardziej ubogo jest z akcją, która niejednokrotnie wydawała się być wymyślana na szybko, bezsensownie. Do kilku wątków mogłabym się przyczepić jakoby byly niepotrzebnie wplecione, ale rozumiem, że brakowało pomysłów, a książka mogłaby okazać się zbyt krótka.
Książka, tak jak i poprzednie poznane przeze mnie, okazała się być napisana lekkim i przystępnym stylem, dzięki któremu książkę czyta się i kończy za jednym podejściem. Ciekawi bohaterowie z, nazwijmy to, realnymi problemami i dylematami wzbudzili moją sympatię na tyle, że wybaczam kilka niedociągnięć fabularnych. Dodatkowe punkty przyznaję oczywiście za humor w powieści, z którego obie panie są już znane wśród czytelników. Niektóre sceny były wręcz żenująco śmieszne, ale dopóki bawią i powodują u mnie niekontrolowane parsknięcia i niedowierzanie, a przede wszystkim momentalną poprawę humoru, dopóty nie będzie mi to przeszkadzać.
"Romans po brytyjsku" to niewymagająca zbyt dużej ilości skupienia lektura idealna na nadchodzące wakacje. Jeśli szukacie książki z nietuzinkowymi bohaterami, których aż by się chciało poznać - nie ukrywając, że w dużej mierze chodzi o Simona, to właśnie znaleźliście tytuł, który nada się idealnie!
Tytuł oryginału: British Bedmate
Autorki: Vi Keeland, Penelope Ward
Wydawnictwo: EditioRed
Liczba stron: 288
Moja ocena: 8/10
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu!
Mam ją w planach, uwielbiam ten duet pisarski :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
W takim razie mam nadzieję, że Ci się spodoba :)
UsuńChyba jednak nie dla mnie książka :D
OdpowiedzUsuńMÓJ BLOG
Szkoda ;)
UsuńJuż czeka na półce!
OdpowiedzUsuń❤
Usuń